Czasem jest tak, że przypadkiem wstrzeliwuję się w jakąś filmową scenę w tv, wciągam się i zostaję z filmem do końca. Obiecuję sobie obejrzeć całość, po czym zapominam. Po jakimś czasie znów trafiam na jakiś fragmencik, itd. Do takich obrazów filmowych należy "Przed wschodem słońca". Usłyszałam ostatnio, że w kinach ma być kontynuacja filmu (trzecia część) i postanowiłam bezzwłocznie uzupełnić braki. To była dobra decyzja.
Film to opowieść o Spotkaniu. Ona i on przypadkiem trafiają na siebie w pociągu, zaczynają rozmawiać i jakoś tak trudno im się rozstać. Decydują się spontanicznie, żeby wysiąść w Wiedniu i ... no właśnie co? Po prostu spędzić ze sobą czas, podążać tam, gdzie nogi i temat rozmowy poniosą... Nie ma schematu, nie ma planu, nie ma pośpiechu. Są na siebie otwarci i siebie ciekawi... pojawia się wzajemne przyciąganie. Nie zdradzę zakończenia, ale z pewnością jest dalekie od sztampy charakterystycznej często dla filmów podejmujących temat miłości.
Klimat filmu jest poetycki, nastrojowy, nieśpieszny, wraz z bohaterami doświadczamy rodzącej się intymności. Jakby czas przestał istnieć i otworzył się jakiś metafizyczny wymiar... Słowa zaczynają tu być niewystarczające. Jeśli jest niebo, to wraz z bohaterami filmu stajemy w jego przedsionku. Ta rodząca się magia zaprasza bohaterów do kontynuacji wspólnego bycia... Czy je przyjmą?
- Właściwie sam już nie wiem. Czasami myślę o tym, że mógłbym być dobrym ojcem i mężem i naprawdę gdzieś blisko to czuję, ale później to wydaje się głupie, jakby miało mi zrujnować życie. Nie jest to strach przed zobowiązaniami czy niemożnością kochania. Nie o to chodzi. Jeżeli miałbym być szczery ze sobą, myślę, że wolałbym umrzeć, wiedząc, że jestem w czymś dobry... że naprawdę osiągnąłem szczyty w jakiejś dziedzinie niż być w jakimś miłym związku.
- Chyba tak. Kiedyś pracowałam dla starszego człowieka. Powiedział, że spędził całe życie na pracy i robieniu kariery. Miał pięćdziesiąt dwa lata, kiedy dotarło do niego, że nic z siebie nigdy nie dał. Jego życie było tylko dla niego. Prawie płakał, mówiąc mi to. Wierzę, że jeśli istnieje jakiś Bóg, nie mógłby żyć w nas, ani w tobie ani we mnie, ale w tej małej przestrzeni pomiędzy. Jeśli na świecie jest jakaś magia, to musi być ona w próbie zrozumienia kogoś, dzieleniu się czymś. Wiem, że to prawie niemożliwe do osiągnięcia, ale kogo to obchodzi? Odpowiedź musi być w tych próbach dotarcia do kogoś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz