środa, 26 czerwca 2013

Notes: książkowe zachcianki.

Kiedy jakaś książka "wpadnie mi w oko", pojawia się impuls: "muszę to natychmiast przeczytać". Moje oko zachłannym jest i chyba nie jestem w stanie za nim nadążyć, mogę natomiast wygospodarować miejsce na notowanie czytelniczych zachcianek, co niniejszym czynię:).
Czas pomoże mi w odróżnieniu ulotnych kaprysów od prawdziwych potrzeb... Efekty tej weryfikacji będziecie mogli poznać, śledząc kolejne recenzje na blogu...

  •  Béguin A.: "Dusza romantyczna i marzenie senne"
  •  Cabre Jaume: "Wyznaję"
  •  Cortazar J.: "Gra w klasy"
  •  Eugenides Jeffrey: "Intryga małżeńska"
  •  Fisher Helen: "Anatomia miłości"
  •  Foenkinos Dawid: "Delikatność"
  •  Gaskell E.: "Ruth"
  •  Houellebecq  M.: "Mapa i terytorium"
  •  Kleinbaum N.H.: "Stowarzyszenie umarłych poetów"
  •  Koper Sławomir: "Życie artystek w PRL"
  •  Ostrowski Eryk: "Charlotte Bronte i jej siostry śpiące"
  •  Plebanek Grażyna: "Córki rozbójniczki"
  •  Zafon C.R.: "Cień wiatru"

niedziela, 23 czerwca 2013

Strofy przedwieczorne

"Nie śmiem"
 
spustoszony
przez śmiech i słowa
pobity przez
małe uczucia i rzeczy
przez pół miłości
i pół nienawiści
tam gdzie trzeba krzyczeć
mówię szeptem
 
znacie ten głos
łamie się w suchej krtani
jak trzcina
stare wiersze opadają ze mnie
o nowych nie śmiem jeszcze marzyć
o nowej poezji
którą
można przeczuć
w chwili szczęśliwej
                                                                                                     
                                                                                                                T. Różewicz
                    

czwartek, 20 czerwca 2013

"Wielkie nadzieje" w reżyserii Mike'a Newella (2013)

Jak już wspominałam, moje pierwsze "Wielkie nadzieje" to film z 1998 roku w reżyserii Alfonsa Cuarona. Magnetyzujące i zapadające w pamięć. Kilka lat później poznałam również powieść Dickensa, która zainspirowała powstanie filmu. Kiedy dowiedziałam się, że na ekrany kin wchodzi nowa adaptacja, bardziej wierna literackiemu pierwowzorowi, wiedziałam, że nie mogę jej pominąć. Oto garstka wrażeń po powrocie z kina:

Bardzo podobał mi się sposób przedstawienia miejsc, w których toczy się akcja filmu: wiejska chata, kuźnia, później luksusowe salony i miejskie zaułki "spod ciemnej gwiazdy", tak charakterystyczne dla Dickensa. Szczególnie przypadły mi do gustu sceny z przyrodą w tle.
Scenariusz stosunkowo wiernie podąża za powieściową fabułą, częściowo nawiązując do niej w formie retrospekcji. I tu robi się już niestrawnie. Fakty z przeszłości podawane są w takim tempie, że trudno to ogarnąć.
Główni bohaterowie, Pip i Estella, w interpretacji Jeremy'ego Irvine'a oraz Holliday Grainger, są mało wyraziści i nieprzekonujący. Zwłaszcza filmowy Pip, powierzchowny i bez życia, prezentujący się niczym model przebrany w XIX-wieczny kostium.
Bardziej interesujące okazały się kreacje drugoplanowe, stworzone przez Helenę Bonham Carter i Ralpha Fiennesa. Scena, w której owładnięta szaleństwem niedoszła panna młoda okrywa małą Estellę swoim welonem jest poruszająca i symboliczna zarazem. Panna Havisham deleguje swoje cierpienie na małą dziewczynkę, determinując jej przyszłe losy.

I tyle. Tylko tyle. Dla mnie nowa adaptacja "Wielkich nadziei" to obraz poprawny i powierzchowny, pozbawiony jakiejś wewnętrznej mocy, którą możemy znaleźć w dziele Dickensa, czy w filmie Caurona. A jeśli mamy do czynienia z efektami, spod których nie wyłania się głębsza prawda, to zaczynamy wchodzić w rejony kiczu.







niedziela, 16 czerwca 2013

Filmowa przystawka - "Wielkie nadzieje" (1998)

Lubię "Wielkie nadzieje" Dickensa, a ich, powiedzmy, luźna ekranizacja z 1998 roku uwiodła mnie nieodwracalnie;). Jutro zamierzam zapoznać się z najnowszą wersją, w kinie oczywiście.
A tymczasem coś na zaostrzenie apetytu;) :




"Lato Joanny" - Małgorzata Cichalewska

Wyszperałam ją w antykwariacie. Skusiła mnie okładka z akwarelowym obrazkiem, sugerując, że mogę liczyć na coś lekkiego i przyjemnego. Tylko czy to się da czytać?
 
To pytanie pojawia się niejako automatycznie, kiedy biorę do ręki książkę z obszaru tak zwanej "literatury kobiecej".  Mam wrażenie, że w ostatnich latach na polskim rynku wydawniczym mamy do czynienia z  wysypem książek bardzo mocno inspirowanych zagranicznymi pierwowzorami. Znane schematy, z lepszym lub słabszym efektem, są zaszczepiane do rodzimych realiów. Poszukiwanie inspiracji u innych autorów jest naturalne, ale już wpasowywanie się w gotowe wzorce bez wnoszenia czegoś istotnego od siebie wzbudza we mnie niechęć. Zaczyna wtedy pachnieć wtórnością. A to zapach, którego z reguły unikam. Kiedy go wyczuję, bezzwłocznie kończę lekturę;).
 
Pomimo wątpliwości, postanowiłam "Lecie Joanny" dać szansę. I to była dobra decyzja. Książkę doczytałam do końca z zainteresowaniem.

Tytułowa bohaterka po niefortunnym wydarzeniu w akademiku zawiesza studiowanie i wraca do rodzinnej wsi na Mazurach. Pomimo, że nauka na uniwersytecie nie sprawiała jej kłopotu, to już kłopotliwym stało się przebywanie w wielkomiejskim świecie, gdzie życie toczy się szybko i powierzchownie, a napotkani ludzie nie grzeszą życzliwością. Z kolei na wsi Joanna czuje się dobrze ze względu na bliskość rodziny i przyrody, ale jednocześnie cierpi z powodu niezrozumienia. Jej mentalność nie pasuje do tego miejsca. Joanna wchodzi w pełne obowiązków tryby rodzinnego życia, zastanawiając się jednocześnie nad swoją przyszłością...

No dobrze. Ale jak do tego ma się uroczy obrazek damsko - męskiej pary z okładki? Ano tak, że podczas gdy Joanna mierzyła się z trudami adaptacji do warszawskiego świata, w Jagiełkowie osiedlił się czterdziestoletni Tomasz, mężczyzna, który zrezygnowawszy z pracy w mieście, poświęcił się renowacji starych mebli, tudzież innych akcesoriów. Wiecie, taki facet z domem pełnym staroci... ;) W wielkomiejskim zgiełku mogliby się rozminąć. Na wsi, choć są bardzo zwyczajni, łączy ich etykieta "inności". Oboje lubią to, co ma korzenie w przeszłości. Ciszę i jeziora. Nie lubią pędu miasta, wyścigu szczurów, zdrad i obłudy.

Opis rodzącej się relacji między Joanną i Tomaszem nie jest mdły ani schematyczny. Wiejskie realia oddane realistycznie, włącznie z mentalnością mieszkańców. Interesujący wątek więzi Joanny z matką. Czytając, nie przeżyłam literackich zachwytów, ale znalazłam przyjemność w śledzeniu historii, która dzieje się nie w londyńskich salonach, ale gdzieś nieopodal, tuż za polskim miastem...

Warto przeczytać.

A, i jeszcze ciekawostka: książka została nagrodzona w konkursie literackim Wydawnictwa TELBIT.

piątek, 14 czerwca 2013

Coś pięknego od Virginii Woolf

Oto doskonały czas na sięgnięcie po "Panią Dalloway", powieść o jednym czerwcowym dniu z życia Clarissy, która postanawia "sama kupić kwiaty".
Czytam nieśpiesznie, wracając do niektórych fragmentów i nie zakładając, że dotrę do ostatniej strony. Delektuję się słowami:

Nagle otworzyła oczy i jak świeże, niczym najpiękniejsza bielizna prosto z prania, ułożona w wiklinowych koszach, wydały jej się róże; jak konwencjonalnie poprawne były goździki o sztywnych głowach; i groszek rozparty w swoich wazonach, bladolila, śnieżnobiały, kremowy; mogło się zdawać, że jest wieczór i dziewczęta wyszły w batystowych sukienkach rwać groszek i róże, wyszły po skończonym, cudownym dniu letnim o niemal granatowym niebie, po dniu letnim pełnym lewkonii, goździków, lilii; mogło się zdawać, że jest to chwila między szóstą i siódmą, kiedy kwiaty - róże, goździki, irysy, bez - żarzą się; białe, fioletowe, czerwone, pomarańczowe; wszystkie kwiaty płoną własnym, łagodnym i czystym światłem na parujących mgłą rabatach. Jakże ona kochała biało-szare ćmy zataczające kręgi nad ciastem z wiśniami, nad grzędą pierwiosnków wieczorem!

O milczeniu

Zakłócenia w dostawie Internetu i niemożność blogowania doprowadziły mnie do modyfikacji starego porzekadła. W wersji zmienionej brzmi:

WYMUSZONE MILCZENIE NIE JEST ZŁOTEM.

sobota, 1 czerwca 2013

Dziecięca przyjemnostka od Jamesa Joyce'a

Widok tej okładki sprawił, że się zatrzymałam:


Czy to ten Joyce? Wyabstrahowany, niedostępny autor "Ulissesa"? Ten sam. Bez wątpliwości.
Kiedy jego wnuk, Stephen J. Joyce, miał cztery lata, sprezentował mu pewną dowcipną opowiastkę, która rozpoczyna się tak:
 
Mój drogi Stevie,
 
Kilka dni temu wysłałem Ci
małego kotka wypełnionego
słodyczami, ale być może nie
znasz historii kota z Beaugency.
 
Mieszkańcy francuskiego miasteczka Beaugency mają problem. Nie potrafią przedostać się na drugą stronę rzeki. Z pomocą przychodzi im Diabeł, który jak to diabeł, jest skuteczny, ale za swoje usługi żąda ceny najwyższej...
 
Rzecz urocza i przyjemna, przyozdobiona ilustracjami Rogera Blachona. Tylko kota mi żal...
Dodam jeszcze, że krótki wstęp do książki przygotował sam adresat opowieści. Oto fragment:
 
Nonno był słynnym pisarzem. Już wówczas pisane przez mojego dziadka książki uważano za niełatwe do zrozumienia. Szczęśliwie znalazł również czas, by opowiedzieć mi całą historię językiem prostym, zrozumiałym dla czteroletniego dziecka. Co więcej, Nonno zadał sobie trud, by zapisać ją na specjalnym dziecięcym papierze do pisania. Oryginał, który jakimś cudem przetrwał do dziś, przechowuję z najwyższym pietyzmem.

Pula w Chorwacji, maj 2012
 
 

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...